O tym mówi Wall Street
Tanie chińskie spółki – hit czy kit?

Inwestorzy ciągle mają problem z chińskimi spółkami i w ogóle z inwestowaniem w Chinach. Z jednej strony decyzje tamtejszej partii są na tyle nieprzewidywalne, że potrafią zdołować całą konkretną branżę na wiele lat, ale z drugiej strony jednak ciągle mówimy o drugiej największej gospodarce świata rosnącej w tempie 5% rocznie, gdzie okazje giełdowe zdają się obecnie leżeć na ulicy.

Kiedy nieco ponad rok temu wydawało się, że pogrom na chińskiej giełdzie dobiega końca, we znaki zaczęły dawać się długofalowe efekty radykalnych obostrzeń związanych z kolejnym wariantem COVID-19. Rezultat? Przede wszystkim mniejsze wydatki konsumentów, a co za tym idzie – niższe zyski spółek giełdowych.

Po 2022 roku dochody takich spółek, jak Alibaba czy Tencent, spadły odpowiednio o 50% i 20%. Przychody zanurkowały o nieznaczne 4-5%, ale to i tak było aż nadto dla lokalnych inwestorów. W ciagu trzech ostatnich lat, czyli mniej więcej od momentu, w którym partia postanowiła rozprawić się z firmami technologicznymi, kurs popularnego ETF-a technologicznego KWEB spadł o 60% i do tej pory nie odbił.

Problemów z chińską gospodarką jest wiele, ale przede wszystkim to złe decyzje rządzących i dziwne reakcje banku centralnego.

Dzisiaj głównym zmartwieniem Chińczyków, w przeciwieństwie do Zachodu, jest bardzo niska inflacja w okolicach 0.2%, która mocno spowalnia gospodarkę. Co robi bank centralny? Obniża stopy procentowe, aby tę gospodarkę stymulować. Proste przecież, prawda? Obniżka wyniosła oszałamiających… 0.1%.

Partia też próbuje pomóc i z dużą propagandową pompą wprowadza inicjatywy mające wesprzeć lokalną giełdę. W zeszłym tygodniu obniżona została o połowę opłata za handel akcji na tamtejszych parkietach. W teorii brzmi to świetnie, chińskie indeksy pofrunęły w górę na tę wiadomość, ale… mówimy o obniżce z poziomu 0.10% do 0.05%. Raczej wątpliwe, żeby miało to długofalowy efekt i stanowiło game-changer dla inwestorów rozważających wejście na tamtejszy rynek.

Dziwnych decyzji rządu jest więcej, ale szkoda czasu na ich omawianie. Warto powiedzieć za to o jednym argumencie, który może być game changerem, jeśli chodzi o przekonanie inwestorów do chińskiego rynku. To wyceny spółek.

Najpierw jednak coś ustalmy. Pomimo tego, że gospodarka faktycznie zwalnia, to ciągle mówimy o prognozie w okolicach 5.6% na 2023 rok (w USA to będzie około 1.9% w ujęciu rocznym), a więc sam w sobie jest to bardzo dobry wynik. Nie są to standardy, do których przyzwyczaiły nas Chiny przez ostatnich pięćdziesiąt lat, ale nie oszukujmy się – każdy kraj na zachodzie wiele by oddał za wzrost przekraczający 5%.

Dodatkowo, patrząc nie na prognozy GDP, ale na prognozy wzrostu przychodów chińskich spółek technologicznych, mówimy już o zakresach 10-20%, a w przy prognozach wzrostu zysków o poziomach dochodzących do 40-50% rocznie. To są liczby, które na każdym powinny zrobić wrażenie.

No i teraz dochodzimy do sedna, a mianowicie – chińskie spółki dzisiaj są naprawdę atrakcyjnie wyceniane, zwłaszcza w porównaniu do swoich amerykańskich konkurentów. To taki unikalny blend spółek growth ze spółkami value, a tego nie widzimy zbyt często.

Nie dość więc, że historycznie wyceny są jednymi z najniższych w sensie bezwzględnym, to jeszcze są one o mniej więcej połowę niższe w sensie relatywnym, jeśli porównamy je do zachodnich odpowiedników.

Ale to niestety koniec argumentów za inwestycją w Chinach. Pytanie teraz, czy są to argumenty na tyle mocne, żeby zrównoważyć wszystkie potencjalne zagrożenia i minusy? Chyba nie, zwłaszcza, że najbliższy czas dla chińskiej gospodarki wydaje się jednym z trudniejszych w najnowszej historii kraju.

Zbyt niska inflacja, brak organicznego popytu, dojrzewające społeczeństwo, kurcząca się siła robocza, sankcje ze strony USA, konsekwencje potencjalnej interwencji na Tajwanie, bankructwa na rynku nieruchomości i ogólnie mniejszy popyt na mieszkania, spadek zagranicznych inwestycji (w tym roku o 87%!), kiepski sentyment konsumentów i wszechobecna partia tłamsząca wiele prywatnych inicjatyw biznesowych to tylko nieliczne problemy, z którymi musi mierzyć się tamtejsza gospodarka.

Z drugiej strony, najlepsze inwestycje często okazują się tymi, których dokonuje się w takich właśnie momentach – w momentach zwątpienia, marazmu i ogólnego pesymizmu. Tym razem jednak zagrożeń wydaje się więcej niż potencjalnych korzyści, więc zgodnie z maksymą, że lepiej stracić okazję niż pieniądze, wiele osób zapewne odpuści sobie ten rynek. Nawet pomimo tego, że handel na nim stał się właśnie tańszy o 0.05%.