Musi boleć. Dlaczego poprawne decyzje to takie, które są najbardziej niekomfortowe?

Musi boleć. Dlaczego poprawne decyzje to takie, które są najbardziej niekomfortowe?
Komentarze: 0
Skomentuj

Większość inwestorów przegrywa na giełdzie, bo podejmuje decyzje najlepsze z punktu widzenia własnego samopoczucia, a nie takie, które są najlepsze z punktu widzenia portfela. W świecie indywidualnych inwestorów cały czas lwia część giełdowych transakcji zajmowana jest na podstawie przeczuć, strachu czy chciwości, a nie na podstawie analizy obiektywnych danych. Może czas to zmienić?

Łatwiej powiedzieć niż zrobić, zwłaszcza kiedy od dziecka byliśmy przekonywani do tego, żeby z tłumu to się jednak nie wyróżniać. Tisze jedziesz, dalsze budiesz – mówili. Ciągle żyjemy jeszcze w tej części Europy, w której premiowany jest konformizm; w kraju, w którym nagradzana jest przeciętność.  

Bycie po stronie większości samo w sobie nie jest niczym złym. Problem tylko w tym, że jakakolwiek większość zawsze będzie przeciętna. I to przeciętna w każdym dowolnie wybranym życiowym czy zawodowym wyścigu, bo większość podejmuje najłatwiejsze decyzje, których efekty są… tak, przeciętne.


Jak wygrać z tyranią większości?

Większość osób wybiera nikomu niepotrzebne studia, po których zatrudnia się na nikomu niepotrzebnym etacie, gdzie wykonuje nikomu niepotrzebną pracę, a potem ta sama większość pnie się po szczeblach nikomu niepotrzebnej korporacyjnej kariery w nikomu niepotrzebnej firmie, która sprzedaje nikomu niepotrzebne produkty.

Tak jest od lat, bo taki mamy układ społeczny. Tak wygląda nasza umowa ze światem. Tego oczekuje od nas bank, żona, sąsiad, mama i kochanka. Tak jest łatwiej, tak robią wszyscy. Jeśli coś pójdzie nie tak, to przynajmniej nie będzie to moja wina.

Gdy schemat się zawali lub po prostu nie zadziała, wszyscy oberwiemy po równo. Ja sam nie najem się tu wstydu. Nikt nie będzie miał mi za złe, że się nie udało. Ja postępowałem tak, jak inni. Nie można mnie za to winić, skoro wszyscy robili tak samo. A że się nie udało? Nikomu się nie udało. Zawinił system, a nie ja.

Gdzie był nadzór finansowy? Gdzie była policja? Gdzie była komisja do spraw giełd? Gdzie były wszystkie te biura audytorskie? Gdzie byli analitycy? Gdzie byli politycy? Gdzie były banki centralne? Cały ten system jest skażony, sterowany. Nie da się z nim wygrać. To nigdy nie miało prawa się udać.

Jak mogło się udać? Jak można w ogóle oczekiwać, że uda się wyrwać ponad przeciętną, cały czas postępując tak, jak postępuje większość? Przecież ta przeciętność kształtowana jest właśnie przez większość. Nie da się pobić benchmarku będąc tym benchmarkiem. To jest możliwe wyłącznie na poziomie jednostki, ale nigdy na poziomie większości. I tutaj dochodzimy do sedna problemu.

Większość osób dokonuje wyborów przeciętnej jakości. Większość inwestorów wybiera prostszą ścieżkę. Większość początkujących wybiera takie decyzje, z którymi czuje się najlepiej. Takie, które są najbardziej komfortowe z punktu widzenia ich samopoczucia. Takie, które są oczywiste na pierwszy rzut oka. Takie, które pozwalają spokojnie zasnąć w poczuciu spełnionego obowiązku. Takie, które nie będą potem kłuły w sercu i uwierały pod czaszką.

To są decyzje, które podejmie większość; decyzje, które podejmie przeciętny inwestor; decyzje, które w jego oczach będą powszechnie akceptowane i pochwalane przez większość. Takie decyzje, z których mama byłaby dumna.

Coś Wam jednak powiem. Nasze mamy nie zarabiają na giełdzie.


Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?

Giełda to jedno z niewielu miejsc, które premiują niestandardowe myślenie i odkrywają swoje lepsze oblicze tylko przed tymi, którzy mają odwagę przełamać swoją strefę komfortu i wyjść poza przyjęty schemat.

Rynek finansowy to miejsce dla tych, którzy mają na tyle determinacji, żeby dowiedzieć się o jego mechanizmach więcej niż inni; dla tych, którzy poświęcą godzinę dłużej na analizę spółki; dla tych, którzy zdecydują się nauczyć języka obcego, żeby lepiej od innych rozumieć publikowane informacje; dla tych, którzy gotowi są odpuścić sobotnią kolację ze znajomymi, żeby poświęcić ten czas na przeczytanie transkrypcji z telekonferencji zarządu; dla tych, którzy rzucą palenie, żeby zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na miesięczny abonament na dostęp do rzetelnego źródła danych.

Większość ludzi nie ma na tyle determinacji, żeby zdecydować się na takie wybory, to zrozumiałe. Jednak większość ludzi na świecie jest także kiepskimi kierowcami Formuły 1 oraz większość nie wygrywa Wimbledonu czy Konkursu Chopinowskiego. Mimo tego są tacy, którym już od wielu lat udaje się to całkiem regularnie. Przypadek? Nie sądzę.

Zwycięzcy, bez względu na dyscyplinę, mają wspólną cechę, która polega na tym, że są zdeterminowani, aby zrobić więcej niż inni. Aby pójść indywidualną drogą. Wybrać rozwiązania i podjąć decyzje, przed którymi większość zadrży na samą myśl.

Mam zatem zrezygnować z czegoś, co nie jest moim priorytetem i uwolniony czas oraz zasoby alokować w rozwój w dziedzinie, na której rzeczywiście mi zależy? Otóż to. Nie ma innej drogi, bo tylko robiąc rzeczy inne niż większość, jesteśmy w stanie tę większość pokonać.

W każdej dyscyplinie, w każdym sporcie, w każdym przedsięwzięciu, w każdej konfiguracji ktoś zawsze będzie miał swoje słabe strony. Różnica pomiędzy amatorami i zawodowcami polega na tym, że ci drudzy pracują nad swoimi słabymi stronami. Co natomiast robią amatorzy? Szukają wymówek.

Skąd mam wiedzieć, co się dzieje w spółce, skoro nie znam angielskiego? Jak u diabła miałbym rozumieć sprawozdanie finansowe, skoro nie jestem księgowym? Chciałbym więcej czasu poświęcać na analizę firmy, ale przy dwójce dzieci to jest niemożliwe. Zresztą, nigdy i tak nie będę miał dostępu do tylu informacji, co zawodowcy, bo na same serwisy do porządnego researchu musiałbym wydać kilkaset złotych miesięcznie.

Decyzja o tym, żeby posiedzieć wieczorem na kanapie i obejrzeć nowy odcinek serialu na Netfliksie jest o wiele łatwiejsza i bardziej komfortowa niż taka, która zmusi do zrobienia kroku naprzód. Do zapisania się na lekcje angielskiego online, do zamówienia paru e-booków finansowych czy do nauczenia się w końcu, co to jest ta cholerna EBITDA.

Początkowo wszyscy zaczynamy z tego samego miejsca, od zupełnego zera. Nikt nie rodzi się ze znajomością drugiego języka obcego, z umiejętnością gry w tenisa ani z od razu opanowanym materiałem potrzebnym, żeby zdać egzamin CFA. Każdy z nas ma w ciągu dnia dostępną taką samą liczbę godzin i taką samą liczbę dni w trakcie roku. To decyzje, które dzisiaj podejmujemy, determinują to, gdzie będziemy za pięć czy za dziesięć lat.

Chińczycy mają takie powiedzenie, że najlepszy moment na zasadzenie drzewa to był trzydzieści lat temu, ale następny jest dzisiaj. Warto o tym pomyśleć przy podejmowaniu kolejnej decyzji odnośnie tego, na co przeznaczyć swój dzień, weekend czy wolną godzinę każdego wieczora.

Jeśli wybór okaże się zbyt łatwy, to prawdopodobnie będzie też błędny. Poprawne decyzje muszą być trudne. One muszą boleć. Muszą być niekomfortowe i niewygodne. Tylko po tym można rozpoznać, że są cokolwiek warte.

Dokonując trudnych wyborów możemy mieć pewność, że robimy coś, czego nie robią inni; że wystajemy ponad przeciętność; że wybijamy się ponad większość; że pokonujemy ten przeklęty benchmark. W świecie ludzi, którym wszystko się udaje, to poziom obecnego bólu jest papierkiem lakmusowym ich przyszłych osiągnięć.


Jak to się sprawdza w prawdziwym życiu?

Na świecie jest już tak, że wszystko to, co sprawdza się w skali makro, zazwyczaj sprawdza się także w skali mikro. Dlatego w drugiej części tego artykułu znajdują się przykłady trzech niekomfortowych sytuacji giełdowych, w których decyzje bolące najbardziej okazują się często tymi optymalnymi z punktu widzenia portfela inwestycyjnego.

Wybór jest dość subiektywny, ale bazuje na zachowaniach, które najczęściej udawało mi się zaobserwować podczas wielu lat pracy z kilkudziesięcioma moimi klientami. Większość z nich pewnie czyta ten artykuł. Ciekawe, czy będzie w stanie rozpoznać w tych przykładach siebie?


Kiszenie latami stratnych pozycji

Decyzja o zaksięgowaniu straty jest bardzo bolesna, ponieważ godzi w ego inwestora. Dopóki pozycja jest otwarta, to ciągle mówimy przecież jedynie o stracie wirtualnej, widocznej na papierze. Dopóki trwa walka, to oznacza, że wcale się nie pomyliłem wkładając tę spółkę do portfela. Ona wymaga tylko trochę więcej czasu, żeby pokazać, na co ją stać.

W ten sposób ciągle mam jeszcze szasnę wyjść z tej potyczki zachowując twarz i udowadniając całemu światu, że miałem rację.

Zaksięgowanie straty pozbawi mnie tej możliwości. Zamknięcie stratnej pozycji to przyznanie się do błędu, którego nie da się już odwrócić. To porażka. Brak nadziei. A ja chciałbym jednak mieć jakąś nadzieję. Zresztą, wartość akcji spadła już tak bardzo, że teraz nie ma sensu sprzedawać. Poczekam aż odbije, a jak nie odbije, to trudno. W końcu wszyscy na tym stracili.

To jest oczywiście najbardziej komfortowa i konformistyczna decyzja, którą można podjąć w tej sytuacji. Decyzja „bezpieczna”, którą wybierze większość. Co natomiast zrobi mniejszość?

Jeśli strata faktycznie wynika z pomyłki i dana spółka nigdy nie powinna znaleźć się w portfelu, to drugorzędne znacznie ma poziom zysku czy straty. Najpóźniej trzy sekundy po rozpoznaniu i stwierdzeniu pomyłki w wyborze firmy, akcje powinny ten portfel opuścić. O wiele rozsądniej jest bowiem uwolnić środki pieniężne zamrożone w kiepskiej spółce i realokować je do spółki z większym potencjałem, która bardziej rokuje na wzrosty.

Jaka to różnica czy odrobienie strat nastąpi w ramach odbicia na tej samej spółce, która je wygenerowała czy na zupełnie innej? W skali portfela to nie będzie miało żadnego znaczenia.

Pieniądze w każdym momencie powinny znajdować się ulokowane w takich aktywach, które dają największe prawdopodobieństwo do wzrostów. To powinno być jedyne istotne kryterium brane pod uwagę – czy akcje znajdujące się obecnie w moim portfelu należą do najlepszych i najbardziej rokujących spółek na świecie?

Za każdym razem, gdy odpowiedź jest negatywna, oznacza to czas na podjęcie kolejnej niekomfortowej decyzji.


Wieczne czekanie na idealny moment do kupna

Wielu inwestorów czeka z podjęciem jakiejś decyzji czy z egzekucją zlecenia na idealny moment; na tę chwilę, w której będą pewni, że to już, że to teraz; że spadki już się zakończyły albo że wzrosty dobiegają już końca. Czekają na jakiś znak z nieba.

Oszczędzę Wam czasu – ten znak nigdy się nie pojawia, a pewność nigdy nie nadchodzi. Nie znam nikogo, kto jest dostatecznie długo na giełdzie i potrafi z całą pewnością stwierdzić, że od tej chwili to już tylko będzie rosło albo że od jutra to już tylko będą spadki.

Jeśli ktoś twierdzi, że ma pewność odnośnie tego, co się wydarzy, to jest albo hochsztaplerem, albo głupcem. Giełda nie jest czarnobiała, tu nigdy nie ma pewności odnośnie niczego. Na rynkach finansowych podejmujemy decyzje bazując wyłącznie na tym, co jest nieco bardziej prawdopodobne; na tych scenariuszach, które – naszym zdaniem – mają nieco więcej szans powodzenia niż 50%. Przy dostatecznie długiej perspektywie i dużej liczbie prób to wystarczy.

Jeśli operowalibyśmy tutaj w kategoriach zerojedynkowych na zasadzie tak lub nie, to rynki finansowe przestałyby mieć prawo bytu. Gdyby pewne transakcje były pewne, to… przestałyby być pewne, bo kto chciałby znaleźć się po drugiej stronie takiego zakładu?

Zawieranie transakcji o bardzo dużym prawdopodobieństwie powodzenia, co do których mamy absolutną pewność, że się powiodą, jest utopią. Na giełdzie zawsze będziemy działali w środowisku braku jakiejkolwiek pewności.

Dlatego ta inercja i bezczynne czekanie na znak z niebios jest oczywiście decyzją łatwiejszą i bardziej komfortową (przynajmniej nie stracę pieniędzy), ale rzadko kiedy dochodową.

Idealny moment nigdy nie nadejdzie, a nam w większości przypadków nie uda się kupić akcji w dołku. Im szybciej oswoimy się z tą myślą i zaakceptujemy ten fakt, tym mniejsza będzie pokusa, by w nieskończoność czekać na wymarzony moment. To ważne, bo od czekania z boku jeszcze nikt nie stał się bogatszy.


Zbyt wolne realizowanie zysków (tak, zbyt wolne)

W obiegowej opinii przyjęło się uważać, że inwestorzy mają tendencję do zbyt szybkiego realizowania zysków, zamiast pozwolić im rosnąć. To może faktycznie dotyczyć zupełnie zielonych i początkujących, ale z badań na zawodowych inwestorach wynika, że jest wręcz odwrotnie.

Pisałem niedawno o tym, że wystarczy zamykać swoje pozycje dwa razy szybciej i to pozwoliło by niesamowicie poprawić wyniki. Tak mówią brytyjskie badania, ale podobne zjawisko sam też zaobserwowałem u osób, z którymi pracuję, czyli takich, które posiadają o giełdzie już nieco większe pojęcie niż zwykły Kowalski.

Osobom tym bardzo trudno przychodzi rozstanie się z dobrymi akcjami, uważanymi za swoje (też tak mam). Poświęciłem tak dużo czasu, żeby wyłuskać tę spółkę spośród tysięcy innych i dowiedzieć się o niej wszystkiego, to jakże teraz miałbym sprzedać ją już po jednym tygodniu wzrostów?

Błyskawicznie pojawia się tu w dodatku zjawisko FOMO, czyli Fear Of Missing Out, a więc strach przed tym, że pozbędę się akcji z zyskiem 20%, a one urosną jeszcze o 40%. W efekcie często podjęcie decyzji o nierobieniu niczego przychodzi najłatwiej.

Problem w tym, że akcje rzadko kiedy rosną po idealnie gładkiej krzywej o nachyleniu czterdziestu pięciu stopni. Znacznie częściej poddają się jednak korektom i okresowym wahaniom. Ergo, realizując mniejsze zyski, ale za to o wiele częściej, zdecydowanie skuteczniej zadziała mechanizm procenta składanego.

Podjęcie decyzji o częstszej kapitalizacji mniejszych zysków jest mało intuicyjne i nie przychodzi łatwo, ale matematyka jest tu nieubłagana. Finansowo lepiej przecież wyjdziemy realizując trzy razy zysk po 10% niż księgując jeden zysk w wysokości 30%.

Na sto spółek faktycznie znajdzie się kilka takich, które po wzroście o 10% wcale nie zaliczą korekty, lecz poszybują o wiele wiele wyżej. Jednak na giełdzie pieniądze w dłuższym okresie przynosi podejmowanie takich decyzji, które będą poprawne w większej liczbie przypadków, a nie w kontekście pojedynczych ewenementów.

Zawodowi hazardziści mają powiedzenie: „Quit, while you’re ahead”, czyli zdejmuj żetony ze stołu wtedy, kiedy wygrywasz. Jest w tym naprawdę duży sens. W końcu od realizowania zysków jeszcze nikt nie zbankrutował.

Następny artykuł w kategorii Porady
Obejrzyj nagranie z webinaru „Analiza fundamentalna w 15 minut”

Przeczytaj również

Wszystkie wpisy
Porady
11.04.2024
Jak zabezpieczyć się przed spadkami na giełdzie (i czy na pewno warto)
Jak zabezpieczyć się przed spadkami na giełdzie (i czy na pewno warto)
Porady
19.03.2024
Dlaczego strata i zysk z pozycji nie mają żadnego znaczenia przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnej
Dlaczego strata i zysk z pozycji nie mają żadnego znaczenia przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnej