O tym mówi Wall Street
Wraca inwestowanie w starym stylu

Pojawiają się pierwsze pęknięcia w monolicie, który symultanicznie ciągnął giełdę w górę przez ostatnich kilkanaście lat. Przykłady ostatnich wyników finansowych zaczynają pokazywać coraz większy rozjazd, już nie tylko pomiędzy topowymi spółkami technologicznymi a resztą giełdy, ale nawet w samym obozie FAANG.

Wczoraj świętować mogli akcjonariusze Microsoftu, który zaraportował znacznie lepsze wyniki finansowe niż spodziewali się analitycy. W after-hours akcje rosły o 5%. Dla kontrastu – kurs Alphabetu, który także pokazał wczoraj wyniki, nurkował w tym samym czasie o prawie 6%.

Różnica jest taka, że Microsoft wyraźnie wykorzystuje swoją przewagę w szybkim zaadoptowaniu zastosowań AI do rozwiązań chmurowych. Natomiast władze dawnego Google’a mocno z tym zaspały i – pomimo wzrostu przychodów z reklam sprzedawanych w internecie – firma zanotowała dużo wolniejszą dynamikę w bardziej przyszłościowym segmencie chmurowym.

Dwa tygodnie temu jeszcze większy rozdźwięk pojawił się po raportach dwóch kolejnych spółek będących przez lata ulubieńcami inwestorów. Netflix – po tym, jak okazało się, że jego metody naprawcze zadziałały i przełożyły się na wyższe zyski oraz większą bazę subskrybentów – poszybował od tego czasu o 20%.

Raportująca tego samego dnia Tesla nie miała tyle szczęścia. Okazało się, że problemy ze wzrostem kosztów, opóźnienia w łańcuchu dostaw, większa konkurencja i spadek zainteresowania ze strony klientów dopadły także spółkę, która do tej pory była wyceniana jak firma technologiczna, a nie motoryzacyjna. Od publikacji wyników akcje Tesli spadły już o 11%.

To tylko garstka przykładów pokazujących coraz większy rozjazd pomiędzy topowymi spółkami. Ten obrazek może sugerować, że po wielu latach pobłażań, dla inwestorów zaczynają znowu mieć znaczenie takie oldskulowe pojęcia jak marże, zyski operacyjne czy zadłużenie względem aktywów.

Darmowy niemal pieniądz zapewniany przez bank centralny od 2009 roku sprawiał, że na giełdzie rosło praktycznie wszystko, bez względu na fundamenty, stabilność finansową, poziom zadłużenia, zdolność do generowania gotówki czy w ogóle na jakikolwiek sens biznesowy. Przy tak tanim kredycie każda firma potrafiła się rozwijać, refinansując swoje zadłużenie na coraz lepszych warunkach.

W dodatku ekstremalnie niskie koszty kredytu pozwalały nieustannie stymulować popyt ze strony konsumentów i wydatki ze strony innych korporacji, co napędzało sprzedaż właściwie wszystkiego, bez względu na to, czy te produkty (lub usługi) faktycznie były komuś potrzebne, czy też nie.

Dzisiaj to się jednak zmienia. Wysokie koszty finansowania oznaczają trudne czasy zwłaszcza dla firm zadłużonych, które zaciągały kredyty w czasach ekstremalnie niskich stóp i którym przyjdzie refinansować to zadłużenie w nadchodzących latach w środowisku tak wysokich kosztów pozyskania kapitału, z którymi część obecnych CEO nigdy nie miała do czynienia.

To sprawia, że nawigowanie korporacją staje się coraz trudniejsze. Niewątpliwie lepiej poradzą sobie z tym spółki z dużym zapasem gotówki, z niskim zadłużeniem, wysokimi marżami oraz dobrym i konkurencyjnym produktem (a także zdolnym zarządem), niż wydmuszki utrzymujące się przez ostatnią dekadę tylko dzięki finansowej kroplówce zapewnianej przez FED.

A to z kolei oznacza, że być może zaczęło właśnie powracać inwestowanie w starym stylu, czyli oparte na obiektywnym wyborze dobrych, stabilnych i zyskownych spółek o silnych fundamentach; zamiast internetowych gwiazd gloryfikowanych za “przełomowe” produkty, do wytworzenia których firma od zawsze musiała dopłacać.

O odrodzeniu tak zwanego stock-pickingu mówi też coraz więcej zarządzających z Wall Street. Wśród nich są osoby, które nigdy nie porzuciły tej idei i przez to niemal poszły z torbami.

Ostatnia dekada, okrzyknięta mianem everything rally, sprawiła, że wybieranie “lepszych” i “gorszych” spółek nie miało większego sensu. Ceny praktycznie wszystkiego szły w górę – nie tylko akcji wszelakich, ale też obligacji czy nieruchomości. Mówiąc wprost – wystarczyło kupić cokolwiek i mieć uzasadnioną nadzieję, że ceny pójdą w górę.

Zła wiadomość jest taka, że to już historia, która szybko nie wróci. Dzisiaj, żeby pobić benchmark, trzeba się naprawdę postarać.

Dobra wiadomość? Wciąż można znaleźć świetne spółki na rynku. Musimy tylko zaktualizować definicję tego, co to oznacza.

PS. Przypominam, że już jutro, w czwartek o godzinie 18:00, odbędzie się darmowy webinar. Nauczymy się na nim, jak analizować fundamenty, żeby wybrać dobrą spółkę do inwestycji. Jeśli ktoś jeszcze nie zdążył się zarejestrować, można to zrobić pod tym linkiem.