O tym mówi Wall Street
Evacuating like it’s 1975

Dzisiejszy dzień (w Ameryce jeszcze noc) jest jednym z tych nielicznych, w których Wall Street nie mówi o tym, jak zarobić jeszcze więcej pieniędzy, ale o tym, jak Stany Zjednoczone spieprzyły sprawę w Afganistanie.

W nocy, po dwudziestu latach amerykańskiej obecności, upadł Kabul. Talibowie zajęli ostatni bastion prozachodniego rządu. Wojsko się poddało. Prezydent uciekł za granicę. Z więzienia Bagram wypuszczono setki bojowników, wśród których znajdują się terroryści mający – delikatnie mówiąc – dość nieprzychylny stosunek do tych, którzy ich zamknęli.

W ręce Talibów wpadło całe najnowocześniejsze uzbrojenie o wartości setek milionów dolarów, które przez ostatnie dwie dekady Amerykanie dostarczali tamtejszej armii. Armii, która przestała istnieć w jeden weekend, bo po ucieczce Amerykanów, afgańscy żołnierze uznali, że sami nie będą nadstawiać karku i wchodzącym do miasta Talibom po prostu się poddali.

W niedzielę wieczorem tysiące zachodnich dyplomatów i pracowników rządowych instytucji rzuciło się do chaotycznej ewakuacji, która zdaniem świadków przypominała paniczną ucieczkę z Sajgonu w 1975 roku. Amerykanie w pośpiechu wysadzali sprzęt elektroniczny, niszczyli dyski twarde, palili dokumenty.

Do rana udało się ewakuować większość zachodnich przedstawicieli. Zupełnie opustoszała Green Zone, zamknięte zostały ambasady i hotele goszczące zagranicznych pracowników. Wygląda na to, że Stanom po raz kolejny się udało.

Tylko Afgańczycy zostali z tyłu.

Tysiące osób: tłumaczy, negocjatorów, kierowców, techników, którzy przez ostatnie dekady pomagali Amerykanom w walce z Talibami, zostało teraz zostawionych samym sobie. Wszyscy oni przez Talibów uznawani są za szpiegów, co oznacza, że ich oczekiwana długość życia w ciągu tego weekendu skróciła się z kilkudziesięciu lat do kilku dni.

A zatem… zaczynamy polowanie.

Plan na ten tydzień? W środę katusze, w czwartek egzekucja przez urżnięcie głowy, a w piątek noc poślubna z dziesięcioletnią córką gospodarza.

Hey Siri, put it on my calendar.

Części Afgańczyków udało się co prawda otrzymać zagraniczne wizy, ale to jedynie garstka.

Inni nie złożyli dokumentów w terminie, nie przepracowali (oficjalnie) dla rządu dostatecznie długo, nie byli zatrudnieni bezpośrednio przez ambasadę (tylko przez pośrednika) albo po prostu nie mieli szczęścia i przez gigantyczne korki nie zdążyli dotrzeć wczoraj na lotnisko.

Śmierć przez zaniedbanie.

Amerykanie po raz kolejny pokazali Afgańczykom, że nie można ufać jankesom. Po raz kolejny potwierdzili, że jest za co ich nienawidzić. Po raz kolejny dali powód do wściekłości i niechęci wobec zachodnich demokracji, zachodnich obietnic i zachodniej moralności.

Wpływ tego wszystkiego na giełdę będzie oczywiście żaden. Znamienne jest jednak to, że politycy z Waszyngtonu zrobili coś tak głupiego, że mamy dzisiaj jeden z tych nielicznych dni, w których praktycznie wszystkie amerykanocentryczne zazwyczaj media mówiły będą wyłącznie o czymś, co wydarzyło się tysiące mil od Nowego Jorku.

Well done Uncle Sam!